Pamiętam filmik sprzed kilku lat: na korytarzach dziennikarze pytali posłanki czy jakieś inne urzędniczki, czy są feministkami. Oburzone polityczki (sic!) jedna po drugiej gorąco zaprzeczały albo plątały się, by tylko nie udzielić twierdzącej odpowiedzi.
Co zmieniło się przez ostatnie 100 lat, że niektóre kobiety boją się słowa feminizm, mimo że codziennie korzystają z jego dobrodziejstw? Przecież sam ten manifest „nie jestem feministką” jest z założenia bardzo feministyczny! To, że kobiety mogą wygłaszać takie opinie w mediach, że ktoś w ogóle pyta je o zdanie – to wszystko zasługa feministek. Czy może to skrót myślowy od: „fajnie, że mamy prawa, będziemy z nich korzystać, ale nie róbcie zamieszania, nie ma o co, przecież możemy głosować i pracować, po co te fanaberie?!”
Wkurzają mnie te kobiety, które dumnie deklarują „nie jestem feministką” a jednocześnie studiują, pracują, głosują, korzystają ze swoich praw reprodukcyjnych, mają własne konta i generalnie podejmują własne decyzje. Jestem rozdarta gdzieś pomiędzy „szanujmy wzajemnie siebie i swoje poglądy” a reagowaniem na poglądy debilne, szkodliwe społecznie i powtarzające idiotyczne i szkodliwe schematy.
Podobne bzdury zawsze mnie trochę irytują, ale wiecie co mnie wkurwia jeszcze bardziej? To, że te kobiety faktycznie tak myślały. Dlaczego czują się w obowiązku zaznaczać, że nie są feministkami? Nie tylko nie identyfikowały się jako feministki, ale głośno protestowały (tak jak bohaterki tej dziwnej akcji), że feministkami nie były, nie są i nie będą, amen. Wkurza mnie też to, że gdzieś na zawiłej i szalonej ścieżce polskiej edukacji usypanej trochę z mediów narodowych, a trochę z przestarzałych kanonów lektur, ktoś całkiem na serio wbił im do głowy kojarzenie feminizmu z radykalnymi postawami, które kłócą się z kobiecością. Jasne, prawa, które dzisiaj mamy są oczywiste, ale 100 lat temu nie były i było to zajebiście trudne do ogarnięcia, żeby dzisiaj takie były.
Własne konto, własny pokój, spódniczka mini, równe płace – to wszystko macie, drogie nie-feministki, właśnie dzięki feministkom. Nie zrozumcie mnie źle – ja wiem, że to nie jest wina tych kobiet, tylko mizoginistycznego systemu, głupich polityków, złej edukacji i tej dziwnej narracji, że feminizm dzisiaj to wyważanie otwartych drzwi.
Wpis powstał z wdzięczności dla tych kobiet, które poświęciły swoją wolność dla wolności swoich wnuczek. Które dostrzegały niesprawiedliwości, nie mówiły innym kobietom, jak mają żyć, ale chciały dać im możliwość wyboru, z troską zamiast protekcjonalizmu.
Czym jest dla mnie feminizm?
Feminizm to siostrzeństwo i nieocenienie wyglądu i wyborów innych kobiet – ile razy jako nastolatki komentowałyśmy wygląd innych dziewczyn? „Ale schudła”, „ale przytyła”, „fatalna ta grzywka”? Pora się tego oduczyć. Wygląd danej osoby jest wyłącznie jej sprawą. Simple as that.
Feminizm to świadomość i samodzielne wybory – chcesz golić nogi? Gól. Nie chcesz? Nie gól. Chcesz napompować botoksem twarz? Zrób to! Chcesz chodzić w starych dresach? Czemu nie? I przede wszystkim: kogo to obchodzi? Do samodzielnych wyborów trzeba mieć też minimalną świadomość kulturowych mechanizmów dotyczących tradycyjnych ról społecznych, naszego wyglądu i tego, jak nasze pragnienia są kreowane przez media i firmy kosmetyczne. O taką świadomość walczą dzisiaj aktywistki, podczas gdy TVP wydaje różowy spot z identycznymi różowymi kobietami w różowej kuchni, poza którą świat nie istnieje.
Feminizm to wsparcie – reagowanie gdy innym kobietom dzieje się krzywda i podnoszenie na duchu, gdy jest źle. I nie, to nie znaczy, że ktoś wie lepiej, co jest dla ciebie dobre – kiedy inne kobiety chcą urządzać ci życie w myśl patriarchalnych mizoginistycznych mokrych snów Kai Godek, to nie jest feminizm, to jest coś, czego nie będę tu nazywać, bo dość już przekleństw na jeden wpis.
Jest jednak coś pocieszającego w tym, że panie deklarujące „nie jestem feministką” robią coś z gruntu feministycznego!
KILKA DOBRYCH LINKÓW:
O polskim feminizmie w Znaku
O tym, dlaczego Gabriela Zapolska była przeciwna emancypacji kobiet
Felietony Piekło kobiet Tadeusza Boya-Żeleńskiego z 1929 roku
O systemie, który nie zauważa kobiet
5 feministycznych książek, które powinna przeczytać każda dziewczyna