Pierwotnie to miał być wyłącznie wpis na Instagramie, ale uznałam, że ten rok obfitował w wiele ważnych dla mnie wydarzeń i chcę sobie te wspomnienia tutaj zostawić.
2024 zostawiłam z wielką ulgą i wdzięcznością. Mimo kilku trudnych momentów, nauczyłam się bardzo wielu rzeczy, nie tylko tych praktycznych, ale też o świecie, o sobie i o relacjach.
Przesuwałam własne granice, przejechałam pół świata bez telefonu i przeżywałam przedziwne przygody. Uwierzyłam w to, że jestem w stanie wszystko ogarnąć i zorganizować. Odkryłam, jak wiele może dać wsparcie bliskich, którzy mi dokuczają, że powinnam zacząć nagrywać podcast o telenoweli mojego życia.
Wzięłam udział w weekendowym kursie fotografii analogowej w Berlinie. Nauczyłam się samodzielnie wywoływać zdjęcia w ciemni i nie spodziewała się, że będzie to aż tak satysfakcjonujące zajęcie. Warsztaty bylły lepsze, niż się spodziewałam, oprócz mnie były tylko 2 inne osoby i prowadzący. Pierwszy raz w życiu wywołałam zdjęcia od początku do końca i bardzo przyjemnie było zobaczyć i doświadczyć, jak powstaje fotografia.
Spełniłam moje podróżnicze marzenie o spaniu w dżungli amazońskiej. Chciałam zobaczyć selwę odkąd byłam małą dziewczynką, a noc spędzona w hamaku przy szeptach lasu była magiczna, ale i dziwna (w moich wyobrażeniach były jadowite węże i pająki, ale nie piejące koguty). Fragment wpisu z relacją z dżungli, do którego przeczytania was zachęcam:
Przed 22 pakujemy się do hamaków, zawijajmy w prześcieradła i próbujemy zasnąć, ale zielone płuca ziemi dają o sobie głośno znać. Kształty dookoła mnie kompletnie się juz rozmyły. Wsłuchuję się w złowrogie ale i dziwnie uspokajające dźwięki dobiegające zza czarnej ściany lasu. Po chwili dociera do mnie, że hałasują nie tylko ptaki i deszcze, ale też…koguty w wiosce! Koguty pieją o bardzo dziwnych godzinach i budzą mnie na zmianę z tropikalną głośną ulewą.
WPIS Z RELACJĄ Z DŻUNGLI AMAZOŃSKIEJ ZNAJDZIECIE TUTAJ, A PRAKTYCZNY PORADNIK JAK ZORGANIZOWAĆ TAKĄ PODRÓŻ TUTAJ.
Na początku roku przeprowadziłam się do Krakowa i urządziłam w nowej-starej rzeczywistości. Ostateczne pożegnanie z Brukselą nie było smutne, ale stworzenie geograficznego dystansu z przyjaciółmi było. Polubiłam na nowo mieszkanie w Polsce, jest mi tu lepiej, niż w Belgii i na dłuższą chwilę planuję tu zostać. Wiosna i lato w Krakowie to był intensywny towarzysko czas, który wspominam z uśmiechem. Plus w 2025 na blogu będzie masa wpisów o Krakowie!
Zobaczenie humbaków było jednym z najpiękniejszych doświadczeń mojego życia. Wielorybia mama podpłynęła z maluchem do nas na mniej niż 5 metrów, a ja miałam ciarki na całym ciele. Zobaczyłam na własne oczy, jak inteligentne i wrażliwe to są stworzenia i jak wiele mogą nas nauczyć. Lekcja pierwsza: pokora w stosunku do przyrody i Oceanu. Jestem też ogromnie wdzięczna, że mogłam zobaczyć te piękne zwierzęta z bliska i już wiem, że mój kolejny tatuaż będzie różowym wielorybem.
Wszystkie wpisy o Polinezji Francuskiej znajdziecie tutaj.
W tym roku kolejny raz odwiedziłam mój ulubiony kraj – Kolumbię. O Kartagenie przeczytacie w tym wpisie. Przy okazji spędziłam też kilka dni na Islas del Rosario, przepięknych rajskich wyspach u wybrzeży Kartageny. Morze Karaibskie, złote plaże, pyszne ryby, muzyka i leżenie w hamaku przy szumie fal to był idealny początek roku.
Zobaczyłam wielką wystawę impresjonistów w Paryżu, ale to nie wystawa była najlepszym elementem wypadu do Paryża, a spędzenie czasu z rodziną i przyjaciółmi, wspólne jedzenie, spacery i wieczory. To był genialny, relaksujący czas i chciałabym, by takich chwil było w 2025 w moim życiu więcej.
Pierwszy raz byłam w Sopocie i bardzo mi się spodobał. W sopockiej Państwowej Galerii Sztuki widziałam wystawę świetnej Ewy Kuryluk, odwiedziłam kilka genialnych kawiarni, zjadłam wyjątkowo paskudne lody przy molo i pojechałam na rowerze do stoczni w Gdańsku trasą przy samej plaży. To był świetny weekend i chciałabym kiedyś poznać lepiej całe Trójmiasto.
W 2024 zrobiłam moje 2 pierwsze duże współprace z hotelami na blogu i zaczęłam poważniej myśleć o blogowaniu. Efekty mojej pracy w Polinezji Francuskiej znajdziecie tutaj i tutaj.
Spędziłam najlepsze urodziny w Kopenhadze i chwile z przyjaciółmi w Brukseli. Kopenhgaga skradła moje serce totalnie: byłam tam już drugi raz i pokochałam to miasto całą sobą. Piękne przestrzenie, najlepsze muzea i sklepy, które mogłyby być muzeami, design, ciepło wnętrz i ludzi, a przede wszystkim poziom rozwoju cywilizacyjnego, jakiego chyba żaden inny kraj na świecie nie osiągnął. Ten rozwój zapewnia dobre, wygodne życie, spokój i komfort. Miasto jest dobrze zaprojektowane, dba się tu o relacje – te człowieka z miastem i te międzyludzkie. Wszystko jest funkcjonalne, ale i ładne, estetyka jest ważna społecznie. Z jednej strony mamy kreatywne innowacyjne rozwiązania jak automatyczne metro czy Copenhill (spalarnia śmieci i elektrownia ze stokiem narciarskim na szczycie!), z drugiej prostotę, celebrację codzienności, naturalne materiały i ciepłe wnętrza, wspólne gotowanie i cieszenie się bliskimi. Dla mnie to jakiś wyższy poziom rozwoju cywilizacji.
Będąc w Madrycie stanęłam przed moim ulubionym obrazem, o którym Foucault napisał, że jest „samą widzialnością”. Las Meninas. Kocham Panny Dworskie za kilka rzeczy, ale najbardziej za skomplikowanie przestrzeni malarskiej i odwrócenie ról: na płótnie znajduje się sam malarz, stojąc w pracowni przed opartym na sztaludze płótnem, a my nie jesteśmy pewni, kto na kogo patrzy, kto patrzy na obraz, na kogo patrzy malarz. Do tego podwójne zapośredniczenie (lustro) i odwrócona rola widza i płótna. Podoba mi się ta oryginalna gra z odbiorcą, kiedy nie jesteśmy pewni, czy to my patrzymy na płótno, czy ono na nas i skomplikowane linie spojrzeń. Są tu powtórzenia, zwielokrotnienia i powielenia, pytania o to, kto jest widziany, a kto widzący. Polecam wam bardzo, by wyszukać ten obraz nawet teraz, w google grafice, i spróbować zozumieć to wszystko, co się na nim dzieje!
W 2024 pierwszy raz przejechałam kawałek wyjątkowej trasy Velo Dunajec. Ruszyłam ze Szczawnicy, by w Czerwonym Klasztorze na Słowacji zrobić sobie małą przerwę na haluszki i zimne piwo. Robiłam tę trasę pierwszy raz, więc nie wiem, jak wygląda latem, ale zaryzykuję, że jesienią jest najpiękniejsza. Ścieżki były wyłożone dywanem złotych liści, ciepłe słońce otulało alejki, a znad Dunajca płynął rześki powiew wiatru, niosąc ze sobą zapach mokrych skał i górskiej świeżości.
Zjadłam w Botín – najstarszej restauracji na świecie, która znajduje się w Madrycie. Miejsce działa nieprzerwanie od 1725 roku, a podziemna sala jest jeszcze starsza, bo z 1590 roku! Tradycyjne hiszpańskie dania przygotowywane są tu (niezmiennie od XVIII w.) na ogniu w starych oryginalnych piecach, które miałam okazję zobaczyć z bliska. Kiedy powiedziałam, że chcę napisać o tym miejscu na blogu i Instagramie, zaprowadzono mnie do kuchni, żebym mogła z bliska zobaczyć stare piece i wnętrze. Nie wytrzymałam tam długo, bo od pieców żarzył się ogień piekielny i było tam chyba 100 stopni. Jedzenie jest przepyszne, a ceny przystępne. Rezerwujcie online z wyprzedzeniem, miejsce jest bardzo popularne!
Rolkę z najstarszej restauracji świata znajdziecie tutaj.
Pierwszy raz zobaczyłam LA i miałam bardzo mieszane odczucia, o czym pisałam w tym wpisie na Instagramie. Z jednej strony to chaotyczne, brudne miasto, które mierzy się z ogromną skalą bezdomności, ubóstwa, narkomanii i kryzysu zdrowia psychicznego. Z drugiej to śliczne kanały Venice Beach, sklepy przy Rodeo Drive, efektowne wille na wzgórzach, szerokie plaże i ogromny przemysł filmowy. Z LA zapamiętam głównie ogromne dystanse, nie tylko te geograficzne.
W 2024 odkryłam, że istnieje aerial joga i przepadłam. Piszę to w styczniu 2025, kończę właśnie kurs podstawowy i nie mogę się doczekać kolejnego, na który już jestem zapisana. Poza tym po wielu latach wróciłam do jazdy konnej, która nie tylko daje mi ogrom satysfakcji, radości i poprawia samopoczucie, ale też pokazuje, że niektóre ograniczenia, te fizyczne i psychiczne, mogę pokonywać, jeśli włożę w to wystarczająco dużo pracy. Zaczęłam powoli uczyć się skoków przez przeszkody, ale przede mną długa droga.
Na początku maja wylegiwałam się na plaży na Rodos i objadałam grecką kuchnią. Super było wygrzewać się na plaży w pięknym hotelu, kiedy Kraków spowijały jeszcze wciąż chłodne wiosenne noce.
Na dobry początek roku wzięłam udział w warsztatach lepienia włoskich pierożków. Nauczyłam się robić idealne ciasto i lepiłam przepyszne ravioli! Najwyraźniej pamiętam te z nadzieniem ze słodkiej puchatej ricotty, pieczonej dyni i karmelizowanej cebuli. Poza pasta masterclass luty wypełniły mi wieczory z kotkami, kolacje z przyjaciółmi, dobre filmy i urządzanie mieszkania. To był dobry początek roku.
Zakochałam się w tym roku w witrażach, nie tylko tych Wyspiańskiego, ale także tych ukrytych w krakowskich kamienicach. Pracownia i Muzeum Witrażu to najpiękniejsze i najbardziej wyjątkowe muzem w Krakowie. To bowiem nie tylko muzeum, ale też wciąż żywa pracownia (założona w 1902 roku!), w której można podejrzeć, jak powstają witraże, a nawet wziąć udział w warsztatach i stworzyć swój własny witraż w miejscu, w którym tworzyli je np. Józef Mehoffer czy Stefan Matejko. Poza tym Galeria Młodopolskich Mistrzów Witrażu to jedyne miejsce w Polsce, gdzie można podziwiać witrażowe dzieła czterech wybitnych artystów początku XX wieku: Wyspiańskiego, Mehoffera, Jastrzębowskiego i Stefana Matejki (bratanka Jana).
Ciekawostka: jednym z założycieli pracowni był Stanisław Gabriel Żeleński, brat pisarza Tadeusza Boya Żeleńskiego.
Trzeba zarezerwować wizytę z przewodnikiem.
W tym roku pierwszy raz zobaczyłam też przepiękny secesyjny witraż Stań się projektu Wyspiańskiego, który znajduje się w krakowskim kościele franciszkanów.