Ogłuszający huk przelewających się i spadających mas wody. Zimne kropelki roztapiają się na naszych nagrzanych słońcem twarzach i po kilku chwilach moczą nas całkowicie. W tej malowniczej scenerii, zachwyceni potęgą natury, opędzamy się od ostronosów i schowani w grupie Azjatów wciskamy spust migawki setki razy. Chcemy uchwycić imponujące masy wody toczące się pionowymi kaskadami. Wypatrujemy zwłaszcza jednej – dominującego Gardła Diabła.
Na początku grudnia spędziliśmy trzy dni w miasteczku na granicy Brazylii i Argentyny. Spaliśmy po stronie brazylijskiej, w Foz do Iguazu, ale odwiedziliśmy park narodowy po obu stronach granicy. Lot z Salvadoru nie był drogi (ok. 450 zł), ale niestety wszystkie powietrzne metody dostania się tu łączy przesiadka w Sao Paulo. Miasto jest uważane za najbezpieczniejsze w całej Brazylii, a do tego bardzo tanie (o wiele tańsze niż Rio, czy Salvador, a już zwłaszcza niż brazylijska Ilha Grande). Foz do Iguazu jest typowym turystycznym miasteczkiem, w którym w zasadzie oprócz turystów nie ma absolutnie żadnych atrakcji. Ceny w kilku kawiarniach i barach są jednak o wiele wyższe (w samym parku też), niż po stronie argentyńskiej. Nazwa Iguazu pochodzi z indiańskiego języka Guarani i w wolnym tłumaczeniu oznacza „wielką wodę”. Park narodowy został utworzony w 1934 roku, a 50 lat później został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
W tropikalnym lesie otaczajacym kaskady biegają i latają egzotyczne zwierzaki, a wielkie kolorowe motyle siadają nam na plecach i ramionach. Majestatyczne strumienie silnej wody uświadamiają nam, z jak ogromnym żywiołem mamy do czynienia. Spotykamy kajmany, tukany i ogromne kolorowe ptaki, ale cała nasza uwaga jest skupiona na wypatrywaniu jaguarów, przed którymi ostrzegają tablice w parku. Niestety bezskutecznie.
Gęsta roślinność tropikalna i ponad 270 mniejszych wodospadów to must-see każdego podróżnika, który znajdzie się w Brazylii. Poniżej mała relacja i porównanie brazylijskiej i argentyńskiej strony parku.
STRONA BRAZYLIJSKA:
Jak dojechać?
Zwiedzanie tego cudu świata natury zaczęliśmy siłą rzeczy od strony brazylijskiej – Foz do Iguazu to brama do wodospadów. Można się tu dostać bardzo łatwo: przejazd autobusem miejskim z dworca (terminal de transporte urbano) to zaledwie kilka złotych, a przystanek znajduje się bezpośrednio przed wejściem do parku narodowego (Cataratas do Iguazu).
Dlaczego warto?
Mimo że do Brazylii należy tylko niewielka część (20 procent) terenów parku narodowego, to warto zobaczyć piękny panoramiczny widok, jaki rozciąga się na prawie całe wodospady i które, ponieważ podziwiane z daleka, można ogarnąć wzrokiem w całości. Łącznie z Gardzielą Diabła, która, wysoka na niemal sto metrów, robi ogromne wrażenie. Żeby zobaczyć całą brazylijską część parku potrzebujemy około trzech godzin. Koszt to około 65-70 zł. Widok po brazylijskiej stronie oszołomił nas do tego stopnia, że nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego wszędzie poleca się stronę argentyńską jako tę bardziej atrakcyjną. Cały czas powtarzaliśmy sobie, że przecież nie może być już lepiej. Ciągnące się kilometrami kaskady widziane z większej odległości to naturalne dzieło sztuki. I już myśleliśmy, że nie będzie lepiej, dopóki nazajutrz nie pojechaliśmy do drugiej, argentyńskiej, części parku.
STRONA ARGENTYŃSKA:
Jak dojechać?
Kolejnego dnia wyruszyliśmy busem do granicy, gdzie złapaliśmy taxi pod samo wejście od strony argentyńskiej (koszt taki sam, jak za bilet autobusowy z granicy do miasta Puerto Iguazu i stamtąd drugim autobusem do parku – ok. 60 zł na trzy osoby). Z powrotem niestety musieliśmy przesiąść się w Puerto Iguazu na autobus do Iguazu brazylijskiego. Z parku do miasta kursują autobusy Rio Uruguay.
Dlaczego warto?
Argentyńska część to około 80 procent całego parku. Jest tu więcej wycieczek, tras i chodzenia, a zatem i o wiele więcej atrakcji – można podpłynąć łódką pod samo Gardło Diabła, czy przelecieć się helikopterem nad wodospadem (co kosztuje około 1000 zł). Co było jednak dla nas najważniejsze, po tej stronie już nie oglądaliśmy pocztówkowych wodospadów z daleka. Staliśmy w samym sercu największej kaskady – na kładce na wysokości prawie 100 metrów. Jest tu mnóstwo tras pieszych, więc wyposażeni w plan parku, wypatrując dzikich zwierząt, przemierzamy dżunglę od jednego tarasu widokowego do drugiego. Spędzamy tu niemal cały dzień, a dopiero stojąc nad Gardłem Diabła dostrzegamy ogrom i siłę wody. Na twarzach czujemy zimne krople, żeby po chwili odkryć, że jesteśmy zupełnie przemoczeni – mikrokropelki osiadają nam na ciałach i moczą do suchej nitki. Widok zdecydowanie wygrywa z wczorajszym. Spektakularne kaskady oglądane z bliska i setki tysięcy ton krystalicznej lodowatej wody przelewającej się pod naszymi stopami w każdej sekundzie zapamiętujemy i przeżywamy później przez cały wieczór. Piękno i siłę natury uzupełniają małe wredne ostronosy, przed którymi ostrzegają nas tabliczki w parku – są agresywne, wskakują na stoły i wyrywają ludziom jedzenie z rąk. Gryzące i drapiące małe potwory nie są jednak w stanie popsuć nam nastrojów. W parku sa dwie główne trasy: górna i dolna. Pierwsza biegnie nad kaskadami i pozwala zobaczyć ich rozmach, a druga poczuć je z bliska na ubraniach i na twarzach.
WODOSPADY W LICZBACH:
275 – tyle wodospadów jest w parku narodowym
82 metry – z takiej wysokości spada woda na Gardle Diabła
550 km² – taką powierzchnię ma cały park
1934 – w tym roku powstał park narodowy
1700 metrów sześciennych wody – tyle przelewa się jej tu przez sekundę
500 – tyle gatunków samych motyli żyje w parku
60 zł – tyle (w przybliżeniu) koszuje wejście od strony brazylijskiej (i około 70 od argentyńskiej)
2000 – tyle gatunków roślin można tu spotkać
Wodospady, mimo całej turystycznej otoczki (i tego, że nie jestem jakąś największą fanką natury – ostatnio odkrywam, że mając do wyboru dżunglę, a zakupy i kawiarnie w Buenos Aires wybieram to drugie), zachwyciły nas na tyle, żeby polecić każdemu spacer po alejkach parku otoczonego wodnymi kaskadami.
Resztę niech opowiedzą zdjęcia!