w Santiago, wątpliwej urody molochu, spędziliśmy dwa słoneczne grudniowe dni, po których, gnani (bardzo pilną!) potrzebą obcowania ze sztuką uliczną, wsiedliśmy do autobusu, który zabrał nas do prześlicznego miasta pełnego kawiarenek, wzgórz i kolorowych graffiti – Valparaiso.
P.S. Dwie fajne rzeczy, które można zrobić w Santiago to: wyjechanie kolejką na wzgórze św. Krzysztofa (Cerro San Cristobal) i spróbowanie mote con huesillos (bardzo słodki sok brzoskwiniowy, a raczej kompot z całymi kawałkami owoców i ziarnami – zwykle namoczonymi ziarnami pszenicy lub kukurydzy, sprzedawany na straganach ulicznych, np. pod nazwą Copihue)
Uznawane za stolicę street artu Ameryki Południowej to średniej wielkości miasto, w dawniejszych kolonialnych czasach ważny port, a dziś kulturalna stolica kraju. To także miasto pełne kontrastów, małych kolorowych sklepików spożywczych i rękodzielniczych, szalonych artystów, bezpańskich psów i niezwykłej artystycznej energii.
Artystyczne lenistwo i brak specjalnie znanych w świecie atrakcji (oprócz domu Pabla Nerudy) wcale nie powinny odstraszać potencjalnych odwiedzających. Miasteczko samo w sobie stanowi atrakcję i dzieło sztuki. Czas płynie tu inaczej. Powolne, śliczne uliczki naładowane pozytywną energią to też raj dla miłośników zakupów (dlatego się tu tak dobrze czułam). Małe sklepiki spożywcze, jakich w Polsce już zaczyna mi brakować i za którymi tęsknię, świeże jaja od kury, które podaje właściciel sklepu i wytwarzane ręcznie z miłością lokalne produkty sprawiają, że to jedno z ładniejszych miejsc, jakie dotąd odwiedziłam. Artystyczna dusza miasta daje o sobie znać na ulicach, w sklepach, na dworcach, w domach i kawiarniach. Hippisowskie knajpy w najbardziej chyba zamalowanym mieście świata i wszędzie kwiaty – must see!
W tym wpisie opowiem wam o 5 niezwykle pięknych powodach, by odwiedzić Valpo, jak pieszczotliwie nazywają je Chilijczycy.
PABLO NERUDA
To najwspanialsze muzeum i najbardziej zapierający dech w piersiach dom artysty, jaki kiedykolwiek powstał. Uwielbiam oglądać cudze domy, porównywać to, jak mieszkają i mieszkali artyści i ludzie w różnych krajach. Można nie tylko zobaczyć cudne wnętrza i dowiedzieć się, jak żył poeta, ale też wyłapać sporo smaczków na temat jego burzliwego życia, które nawet po śmierci wzbudza kontrowersje. Emigrant polityczny, poeta, dyplomata, laureat Leninowskiej Nagrody Pokoju i nagrody Nobla – to tylko niektóre jego twarze. Był autorem niezwykłej poezji, a jeden z wierszy poświęcił miastu Valparaiso, w którym portretuje je jako pełne absurdów, ale przede wszystkim szalone i piękne.
Pablo Neruda, który naprawdę nazywał się Ricardo Eliecer Neftalí Reyes Besualto, zamieszkał w Santiago już w wieku 16 lat (tak – był słoikiem), ale zmęczony wielkomiejskim hałasem zapragnął znaleźć miejsce, w którym mógłby odetchnąć i zaznać spokoju niezbędnego podczas codziennej literackiej pracy. Miał spore wymagania: nie chciał, by miejsce było za duże, ale też nie zbyt małe, położone nie za nisko, ale też nie wysoko, by jego ewentualni sąsiedzi byli niewidoczni i niesłyszalni (kto by nie chciał), by miejsce było oryginalne i położone na odludziu, ale dość blisko miejskiej komunikacji. Niemożliwe? Otóż wcale nie. Neruda w liście zamęczał wymaganiami wobec przyszłego domu swoich przyjaciół mieszkających w Valparaiso. To oni pierwsi powiedzieli mu o domu na wzgórzu, którego właściciel zmarł w 1949 roku, nie zdążywszy dokończyć budowy. Dom bardzo mu się spodobał, ale ponieważ był, jak uznał, zbyt duży dla niego samego, kupili go wspólnie z przyjaciółmi. Miejsce nazwali na cześć pierwszego właściciela i autora jego projektu: La Sebastiana. Z tej okazji powstał też ładny wiersz pod tym samym tytułem.
Neruda zmarł w 1973 roku, a muzeum, założone przez fundację jego imienia, zostało otwarte dla zwiedzających w 1992 roku. Można w nim zobaczyć piękne meble, stare obrazy, mapy i książki, a także łazienkę, barek i przedmioty codziennego użytku pozostawione przez poetę.
Więcej informacji na temat samej fundacji i dziełach Pabla możecie znaleźć na tej stronie.
SZTUKA ULICZNA
Spacerując ulicami miasta i wspinając się na okoliczne wzgórza, zwiedzamy tym samym najprawdziwsze i darmowe muzeum pod gołym niebem. Każda uliczka mieni się kolorami barw i kształtów, a ściany domów ilustrują historie pełne lokalnych marzeń i doświadczeń.
ZAKUPY
Valparaiso to ojczyzna bohemy artystycznej, a estetyczny klimat przekłada się też na lokalne butiki. Rzucić się w wir szaleństwa zakupowego w klimatycznych sklepikach na wzgórzach otoczonych kolorowymi muralami powinno być marzeniem każdego odwiedzającego. A jeśli nie jest, to odwiedzający powinien się nad sobą zastanowić.
KOLORY I ARTYSTYCZNY KLIMAT
Miasto jest obietnicą wrażeń estetycznych nawet dla przeciwników malowania ścian i murów. Pachnie bohemą, a odrapane ściany starych kolonialnych domów szepcą do siebie historie piratów. Targi i sprzedawcy cudowności wypełniają każdą wolną przestrzeń. Resztę pozostawię zdjęciom:
WIDOKI
Valpo to chilijska perła! Jeśli kochacie fotografię (ja kocham) to pewnie lubicie też punkty widokowe. W Valparaiso można zobaczyć kolorową panoramę z tak wielu miejsc, że od samego podejmowania decyzji zaczyna pulsować głowa. Panoramę portu i wąskich uliczek pełnych starych tęczowych elewacji przetestowałam z kilku miejsc:
- wzgórze Concepcion
- Cerro Carcel
- Cerro Alegre (tutaj mieszkaliśmy) – winda z tego wzgórza (Ascensor Reina Victoria) zabierze was do dolnego miasta, gdzie wychodzących wita mała przytulna kawiarenka połączona z galerią sztuki (Reinauguracion galeria y cafe Reina Victoria). Tu każdy prawdziwy turysta może zaopatrzyć się w suweniry. Najlepsze pamiątki to oczywiście ręcznie robiona artystyczna biżuteria, piękne ubrania (też hand made), kolorowe zeszyty, czy oryginalne zabawki. Za 100 chilijskich pesos można oddać się szalonej rozrywce, jaką jest wjazd lub zjazd przeszkloną windą. My pojechaliśmy tylko raz, ale jeśli ktoś lubi windy albo po prostu dziwnie spędzać czas, może pojechać nawet kilka.
Jest ich o wiele więcej – całe miasto zbudowane jest na wzgórzach, których jest kilkadziesiąt i na które można się dostać tzw. funicular – czyli kolejką linową, którą nazywa się tu po prostu windą.
Całe Valpo można właściwie opisać jako zlepek pomalowanych uliczek i straganów, zapchanych po brzegi ludzką, kolorową masą. Wszędzie roznosi się zapach kwiatów i dźwięczny śmiech mieszkańców, dzięki czemu wyjątkowo dobrze się tam czuliśmy.
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
- JAK DOJECHAĆ: najlepszą opcją jest bus z Santiago; przy zakupie od razu w obie strony zapłaciliśmy jakieś 3300 chilijskich pesos, czyli niecałe 20 zł (my wybraliśmy Turbus, ale firm jest miliard i co chwilę jakiś bus z Santiago odjeżdża)
- GDZIE SPAĆ: my rezerwowaliśmy przez Airbnb, bo znaleźliśmy super ofertę domku na stromym wzgórzu, ale praktycznie w każdym labiryncie stromych uliczek chowają się małe kolorowe hostele, więc jest w czym wybierać
- CENY: stosunkowo tanio, a właściwie normalnie – ceny podobne do tych w Polsce, jeśli chodzi o jedzenie, taxi, czy alkohol. Ceny w tysiącach mogą na początku doprowadzać do szaleństwa, ale dla uproszczenia można sobie je dzielić przez 200. Ceny ubrań i dodatków podobne do tych w Polsce (a często sporo niższe), ale rzeczy ręcznie robione i nieporównywalnie lepszej jakości, niż w, niestety najbardziej popularnych w Polsce, sieciówkach.
- CIEKAWA MIEJSCÓWKA: bar El Internado – dobre jedzenie i wspaniały widok na tysiące kolorowych domków wyrastających na okolicznych wzgórza
A wy, byliście już w tym romantycznym „Puerto Loco”?