COSTA RICA
Kostaryka była na mojej liście TOP 3 miejsc do odwiedzenia w tym roku (i w życiu w ogóle). Uparłam się na to miejsce i dzisiaj dziękuję sobie za słuchanie własnej intuicji, bo to, co zobaczyłam, przerosło moje wyobrażenia i oczekiwania. Nigdy w życiu nie odwiedziłam miejsca, które byłoby tak kolorowe, oryginalne i różnorodne przyrodniczo. Nigdy też nie widziałam na własne oczy tylu zwierząt w ich naturalnym środowisku.
To jedno z tych miejsc na świecie, o których można napisać 10 książek, a wciąż nie uda się oddać tej fascynacji zrodzonej po jego lekkim muśnięciu. Karaibską północ od plaż na wybrzeżu Pacyfiku oddzielają tropikalne lasy. Żyje w nich mnóstwo gatunków zwierząt i roślin, często endemicznych. Inne powody, by odwiedzić Kostarykę? Dżungla i lasy deszczowe, wodospady i wulkany, ekoturystyka i zrównoważony rozwój, ogromny wybór sportów wodnych i aktywności i rozległe plaże – i nie jestem nawet w połowie tej wyliczanki.
Mam dla was przewodnik po najciekawszych i najpiękniejszych miejscach, jakie odwiedziłam podczas 3 tygodni w Kostaryce.
Podróż zaczęłam od San Jose – miasta, które różni się od innych stolic w regionie Ameryki Środkowej i Południowej.
SAN JOSE – PIERWSZE WRAŻENIA
To, co jako kobieta obserwuję na moim pierwszym w stolicy spacerze, to inne kobiety. Na granatowym niebie ich obcisłych dżinsów rysują się bujne kształty. Brzęczą plastikowe bransoletki i wylewają się spore piersi i brzuchy – dziewczyny tutaj dumnie i z pewnością siebie prezentują to, czym obdarzyła je natura. Na ulicach króluje mieszanka stylu polskiej transformacji i latynosko-amerykańskiej jakości ze sklepów Ropa Americana (dosłownie: amerykańskie ubrania). Potężne skrzypiące autobusy tłoczą się w ciasnych uliczkach, sprzedawcy reklamują swoje produkty krzykiem, a wszystko miesza się z hitami latino, które wydobywają się z ogromnych sklepowych głośników, zamieniając całą ulicę w dyskotekę.
Niska zabudowa przypomina Kubę a kolorowe domki mieszają się z fawelami z blachy i, tu i tam, komunistycznymi bryłami – betonowe koszmarki co jakiś czas wyrastają ponad drzewami przywodząc na myśl a to właśnie Kubę, a to Sosnowiec. Grafitti i krzykliwe reklamy oświetlają ciepłe promienie popołudniowego słońca, dzięki czemu billbordoza i samowolka budowlana stają się nie tylko znośne estetycznie – one zaczynają zachwycać!
W San Jose obok siebie istnieją dwa światy: świat w którym otacza mnie zapach roślinności i smak świeżych owoców oraz świat spalin, ruchu samochodowego i zgiełku chodnikowego. Ruch uliczny jest zagadką: świateł jest niewiele, a używanie klaksonu wydaje się być jedyną obowiązującą na stołecznych drogach regułą. Mimo to centrum miasta wcale nie jest duszne, a historyczna dzielnica, jej wille, kolorowe muzea, uliczni sprzedawcy i przytulne sody (kostarykańskie bary z tradycyjną kuchnią) żyją we własnym, mikroskopijnym wszechświecie.
TIP 1: Polecam hostel Casa del Parque: na dole są 3 ogromne prywatne pokoje (ok. 30-40 euro za noc), na górze dorm, a na tyłach tropikalny taras.
TIP 2: Na dobry lunch wybierz się do małej rodzinnej sody SUSBIDA. To tradycyjne kostarykańskie jedzenie w wersji wegetariańskiej i inspirowane kuchnią chińską. To jedna z lepszych rzeczy, jakie tu jadłam.
CAHUITA I WYBRZEŻE KARAIBSKIE
Po zachodzie słońca z ciemności dobiega dużo nowych dla mnie dźwięków zwierząt. Wydaje mi się, że na dachu mojego pokoju walczą ze sobą głośne małpy, ale wokół pełno też znajomych akcentów: są kury przechadzające się po ulicach miasteczka i koguty budzące zmęczonych turystów z samego rana. Hippisowski, surferski klimat jest kojący, a głośna jest tutaj tylko natura. Słychać świerszcze, szum morza i spokój. Małe cienie jaszczurek odbijają się na bielonych ścianach kiedy te szybko pełzają do swoich kryjówek.
Karaibskie wybrzeże to głównie Limon i Puerto Viejo. Pomiędzy nimi znajdziesz małą ukrytą perełkę – hippie miejscowość Cahuita. Miasteczko jest przytulone do niewielkiego (trasa wzdłuż plaży liczy około 11 km) parku narodowego. Znajdziesz w nim kwintesencję Karaibów – tropikalny las, palmy, szerokie plaże i dzikość natury, w tym morskie obszary chronione (na rafach można nurkować tylko z przewodnikiem). To tu zrozumiałam, dlaczego kraj nazywa się (dosłownie) „bogate wybrzeże”.
Sama wioska Cahuita różni się znacznie od sąsiednich Limon i Puerto Viejo. Hippisowski klimat, leniwe uliczki i spokojne popołudnia na pewno pokochasz, jeśli nie zależy ci na głośnych imprezach. Jest tu kilka zakamarków i ulic, dworzec, bank, parę hosteli i restauracji. To miejsce totalnie na luzie i nawet jesli relacja turyści – miejscowi rozkłada się 50:50, to kompletnie nie ma się wrażenia zamknięcia w turystycznym Disneylandzie.
Spałam w jednym z małych parterowych domków, które były czymś pomiędzy hostelem a przytulnymi kabinami na kempingu. Miejsce prowadzi starsze przemiłe małżeństwo. Traktowali mnie jak wnuczkę i dbali o to, żeby początek mojej przygody z Kostaryką miał smak słodkiego lenistwa. Afrykańskie wpływy widać nie tylko w zabudowie, ale czuć też wyraźnie w kreolskiej kuchni, która smakuje tutaj mlekiem kokosowym, rybami i świeżych owocami. Poza tym znajdziesz tu przepiękne szerokie plaże (w parku i w miasteczku), bujną roślinność i ciszę.
Do parku narodowego o tej samej nazwie można dotrzeć pieszo. W drodze do parku może uda ci się dostrzec leniwce, które czasem wylegują się na drzewach przy plaży. Poza tym w parku zobaczysz małpy, tukany, legwany, szopy pracze, żółwie i ptaki. Możesz też jednak spotkać jadowite pająki, węże i żaby, a przy odrobienie szczęścia (bądź pecha) aligatora!
KRÓTKI PORADNIK:
- Do parku nie można wnieść papierosów, jedzenia (oprócz kanapek) ani nic plastikowego (oprócz butelki wody).
- Zjedz kolację w klimatycznej knajpce Las Olas, serwującej karaibską kuchnię, a na drinka i muzykę na żywo wybierz się do baru El cangrejo loco
- Jeśli lubisz plażowanie, poświęć na wizytę w parku cały jeden dzień – plaże tutaj są niesamowite i nie są oblegane.
- To miasteczko przy granicy z Panamą – około półtorej godziny samochodem dzieli cię od rajskich panamskich plaż
- Na okolicznych plażach dobrze się rozglądaj – ja spotkałam pięknego leniwca (które dosyć trudno dostrzec nawet w parkach) i sporo innych zwierzaków w ich naturalnym środowisku!
MANUEL ANTONIO
Uliczki Quepos przypomniały mi Boliwię – rozpadające się domy obite blachą, szare i ponure uliczki małego miasta, które ktoś omyłkowo wrzucił w sam środek raju. Quepos położone jest w magicznym miejscu: w zatoce otulonej tropikalnym lasem u bram parku narodowego Manuel Antonio. To ogromna różnorodność fauny i flory, rajskie plaże i magiczne zachody słońca. Portowe miasteczko, mimo swojej wątpliwej urody, dynamicznie się rozwija – znajdziesz tu sporo dobrych knajp, barów i sklepów. To też idealna baza wypadowa do parku Manuel Antonio i idealne miejsce na kursy nurkowania. Poza tym miasto oferuje cały ogrom atrakcji: ekoturystyka, wypożyczenie kajaków, obserwacje delfinów i wielorybów, snorkeling, rafting, jazda konna po plaży i wycieczki dla amatorów łowienia ryb.
KRÓTKI PORADNIK:
- Będąc w Quepos znajdź chwilę na spacer do portu Marina Pez Vela
- Polecam hostel Wide Mouth Frog Hostel – jest basen, przepyszne jedzenie z przyklejonego do hostelu baru (można zamawiać przez okienko łączące hostelową kuchnię z knajpą) i genialna atmosfera. Dobrze zjesz też w pobliskiej Soda Sanchez
- Jeśli szukasz mniej turystycznych miejsc, na pewno zainteresuje cię pusta i szeroka plaża El Cocal: dostać się tam można łódką z okolicznymi rybakami za kilka złotych.
Manuel Antonio to najpopularniejszy park narodowy w Kostaryce, nie spodziewaj się więc samotnych wędrówek. Położony na południe od miasteczka Quepos park ma jednak w ofercie przepiękne plaże, które, jeśli dotrzesz na nie przed 9 rano, będą niemal puste przez co najmniej 2 godziny. Znajdziesz tu sporo zwierzaków: małpy, leniwce, ostronosy, legwany i przepiękne ptaki! Jest kilka tras trekkingowych, ale nie zawsze wszystkie są otwarte – podczas mojej wizyty jedna z nich była zamknięta, bo zbyt dużo krokodyli wychodziło na turystyczne ścieżki.
PORADNIK:
- Dostaniesz się tu autobusem miejskim z dworca, który jeździ co pół godziny. Nie martw się, że przegapisz go w tłumie – będzie oznaczony ogromnym kolorowym napisem PARQUE MANUEL ANTONIO.
- Przyjedź do parku wcześnie rano. Wtedy plaże będą tylko dla ciebie. Poza tym w parku obowiązuje dzienny limit wejść, a zwierzęta są bardziej aktywne o poranku, kiedy nie ma jeszcze takiego upału.
- Uważaj na małpy. Kiedy idziesz do wody, nie zostawiaj swoich rzeczy bez opieki. Małpy są złośliwe i ciekawskie i lubią kraść. Musiałam odstraszyć jedną z nich, kiedy otworzyła plecak mojej plażowej sąsiadki i z wielkim zaangażowaniem sprawdzała, co jest w środku.
- Do parku wniesiesz tylko kanapki i owoce (zapakowane) i wodę. Nie wniesiesz alkoholu.
Sam park nie zrobił na mnie największego wrażenia (jeśli masz ograniczony czas to zdecydowanie wybrałabym Corcovado lub Cahuita), ale plaże na jego terenie są bajkowe i na pewno warto spędzić tu trochę czasu.
CORCOVADO
Perła w koronie światowej natury, pierwsze miejsce w konkursie na bioróżnorodność i laureat plebiscytu na liczbę gatunków roślin i zwierząt. Przed wami Corcovado.
Park Narodowy Corcovado zajmuje niemal połowę półwyspu Osa i jest jednym z najbardziej bioróżnorodnych miejsc na świecie. Położony w malowniczej zatoce jest domem dla ogromnej ilości gatunków fauny i flory: żyje tutaj połowa wszystkich gatunków występujących w całym kraju. Zagrożone w innych miejscach gatunki (a także te wymarłe w innych częściach Ameryki Środkowej, jak np. tapiry czy piękne kolorowe ary) tutaj spotkasz spacerując po parku. Żyje tu około 140 gatunków ssaków, prawie 400 gatunków ptaków i 10 tysięcy gatunków insektów i robali! Dziewiczy las jest też domem dla nieśmiałych kotów: jaguary, oceloty czy pumy raczej unikają ludzi i ciężko je spotkać. Zobaczysz tu przepiękne żółwie, a przy odrobinie szczęścia kajmany i krokodyle wylegujące się w rzekach parku. Podczas podróży łódką do parku po drodze masz sporą szansę spotkać humbaki (ja widziałam mamę z dzieckiem!) i delfiny.
W środku lasu znajduje się stacja Sirena Ranger, w której można zjeść, odpocząć, a nawet przenocować. Tak – w Corcovado można spędzić noc. I choć to opcja raczej dla odważnych, jest bardzo popularna: prawie każdy przewodnik, biuro i hostel mają w ofercie nocne zwiedzanie parku z noclegiem w Sirena Ranger Station. To też najpopularniejszy punkt docelowy wszystkich dziennych wycieczek (do parku nie można wejść bez przewodnika). Wokół budynku spotkasz pająki, tapiry, małpy, leniwce i ary.
JAK DOSTAĆ SIĘ DO PARKU?
Bazą wypadową do parku może być Puerto Jimenez (stąd do parku zabierze cię taxi boat lub samochód 4×4 ale ta opcja działa tylko w porze suchej) albo Bahia Drake (Drake Bay) – male miasteczko na skraju parku narodowego na półwyspie Osa. Z Bahia Drake do parku Corcovado dostaniesz się wyłącznie z przewodnikiem – wycieczkę kupisz online, w hostelu i niemal w każdym miejscu w Drake Bay.
JAK DOSTAĆ SIĘ DO BAHIA DRAKE?
Zatokę na półwyspie Osa oddziela od reszty kraju gęsta dżungla.Najlepiej dojechać autobusem do miejscowości Sierpe, skąd zabierze cię łódka do Drake Bay. Łódź odpływa 2 razy dziennie: około 11 i 15:30. Do Sierpe z kolei można dojechać z wielu miejscowości, np. Quepos lub Uvita. Niektóre trasy będą wymagały przesiadki w Palmar Norte (np. Uvita->Palmar Norte->Sierpe). Ja jechałam busem z Quepos do Sierpe i stamtąd łodzią do Drake Bay. W drugą stronę z Sierpe do Palmar Norte, gdzie przesiadłam się na inny autobus, który zabrał mnie do miejscowości Uvita. Pamiętaj, by mieć ze sobą gotówkę, by zapłacić za transport łódką (ok. 15 dolarów lub 10-15k colones) i autobusami.
BAHIA DRAKE
Już w momencie schodzenia z łodzi czujesz, że to wyjątkowe miejsce. Pierwsze spojrzenie na zatokę to przytulne miasteczko i parterowe domy ciągnące się w górę od samej plaży. Wzdłuż złotego wybrzeża, pomiędzy palmami na zboczach niewielkiego wzgórza wyrastają małe knajpy i biegają wesołe psy sąsiadów. Prawdziwa ekscytacja zaczyna się, gdy uświadamiasz sobie, że niedaleko ciebie może być jaguar lub krokodyl. Wypatruj zwierzaków – jesteś na skraju parku narodowego. Poza tym obserwuj delfiny, ciesz się magicznymi kolorami zachodzącego słońca, odkrywaj okoliczne plaże i kup repelenty!
TIP: zatrzymałam się w hostelu Martina’s place, który zdecydowanie polecam! Właściciele i ich psiaki ugoszczą cię jak członka rodziny, a samo miejsce jest naprawdę niezwykłe.
Jakie zwierzaki tu spotkasz?
W tym jednym z najbardziej niezwykłych przyrodniczo miejsc na świecie spotkasz trzy gatunki małp: czepiaki (czyli tzw. spider monkeys), malutkie rude saimiri (squirrel monkeys) i duże wyjce (howlers). Poza tym wypatruj przepięknych kolorowych papug i tukanów czarnodziobych (yellow-throated toucan). Na ścieżkach w parku łatwo spotkać mrówkojady i tapiry wylegujące się pojedynczo lub w stadzie. Trochę trudniej spotkać leniwce, które często wylegują się wysoko na drzewach, ale przewodnik zawsze ma teleskop, dzięki któremu uda ci się zobaczyć zwierzaki nawet jeśli będą trochę dalej. Zobaczysz tu też cuati, czyli ostronosy, piękne dzikie kurczaki i całe mnóstwo przepięknych kolorowych (trogony) i dużych (jastrzębie) ptaków.
UVITA
To małe leniwe miasteczko położone na skraju parku narodowego o tej samej nazwie. Pełno tu hosteli, cyfrowych nomadów i surferów, ale wbrew pozorom nie spodziewaj się atmosfery całodobowej imprezy.
Największą atrakcją Uvity jest park narodowy i plaża, której kształt podczas odpływu układa się w ogon wieloryba. Park obejmuje całą plażę, a więc za wejście na nią trzeba każdorazowo zapłacić kilka dolarów (kawałek dalej od głównego wejścia są inne, gdzie się nie płaci, ale polecałabym to zrobić chociaż raz lub dwa jeśli zostajesz dłużej – dzięki tym opłatom władze parku mogą o niego odpowiednio dbać).
Plaża w kształcie ogona wieloryba jest niesamowita ale można wejść na nią tylko przez dwie lub trzy godziny dziennie. Zwykle przed południem, około 10 lub 11 rano gdy jest największy odpływ. W moim hostelu była tablica, na której codziennie zapisywano dokładne godziny, w których będzie można wejść na ogon. Uwaga: plaża z góry wydaje się nie taka długa, ale mimo to ciągnie się przez kilka kilometrów. Polecam mierzyć siły na zamiary i wybrać się na spacer tylko jeśli wiesz, że przypływ będzie nie wcześniej niż za godzinę lub dwie. W przeciwnym wypadku jest spora szansa, że w powrotem czeka cię podróż wpław!
To idealne miejsce, by zatrzymać się na dłużej, jeśli chcesz spróbować surfingu. Cyfrowym nomadom polecam hostel Karandi z ogrodem i małą rzeką, w której czasem można dostrzec małe aligatory. Plaże są szerokie i puste, podczas spaceru łatwo więc zobaczyć jaszczurki, iguany i kraby.
Na tradycyjne casado wybierz się do małej rodzinnej knajpki Soda Ranchito Dona Maria – to zdecydowanie najlepszy posiłek, jaki zjadłam w całej Kostaryce.
MONTEVERDE
Pierwsze wrażenie to zapach. Powietrze tutaj pachnie mokrym lasem i słodkimi kwiatami. Nasycone lepką mgłą, w nocy jest zimne i ostre. Zostawiam za sobą słoną woń plaży i oddaję się w ręce dżungli.
Można tu robić wiele rzeczy: zip lining, wspinaczki, trekking, bungee, tarzan swing. Dla mnie największą atrakcją jednak było miejsce, w którym się zatrzymałam. Coś, co według Bookingu miało być hostelem, okazało się w istocie domem rodzinnym, z małżeństwem, dziadkiem, psami i przepysznymi śniadaniami. Największą atrakcją (oprócz wspólnego oglądania telewizji z dziadkiem w salonie, kolacji z wrzeszczącą grupą Izraelczyków i nieoczekiwanej transformacji przedpokoju w salon fryzjerski) była ŚWINIA. Pepa mieszka z właścicielami i jest traktowana jak „mascota”, czyli zwierzak domowy, a nie obiad. To moje najlmilsze wspomnienie z całej podróży. Spędziłam kilka dni mieszkając z ludźmi, którzy sprawili, że czułam się, jakbym odwiedzała daleką rodzinę. Za miejsce w małym pokoiku, który dzieliłam z jedną dziewczyną, zapłaciłam około 6 lub 7 euro za noc. Śniadanie w cenie. Hostel nazywa się Paco House i znajduje się w Santa Elena.
Poza tym zdecydowanie polecam wybrać się tutaj na zip lining, czyli jazdę na linach w pachnącej dżungli. W całym Monteverde znajdziesz mnóstwo parków – ja polecam park Selvatura (liny są świetne ALE jeśli planujesz Tarzan Swing to niekoniecznie tutaj – w innych miejscach są bardziej spektakularne).
Poza tym odwiedź kawiarnię Cafe Colibri, gdzie głównymi gośćmi są koliberki, które też odwiedzają kawiarnię, by zaspokoić pragnienie.
Oprócz tego w bliskiej okolicy Santa Eleny są jeszcze dwie naturalne i bardzo instagramowe atrakcje. Pierwsza to oryginalne wydrążone drzewo (wygoogluj Santa Elena hollow tree), które niestety teraz znajduje się za ogrodzeniem postawionym przez właściciela działki, który najwyraźniej miał dosyć wycieczek turystów wspinających się po ogromnym drzewie na jego terenie. Druga to też drzewo, ale w kształcie mostu i znajdziesz je pod nazwą ficus tree bridge. Tu można dostać się bez problemu, mapki znajdziecie online.
Pura Vida!
Kostaryka to fascynujący kraj, który działa na wszystkie zmysły. To eksplozja żywych dźwięków, zapachów i smaków. To zanurzanie się w ciszy dżungli, lawirowanie po ulicach drgających od dźwięków muzyki, to ukryte w koronach drzew małpy, leniwce i kolorowe papugi.
To też pura vida, czyli tutejsza filozofia życia. Pura vida to powitanie, pożegnanie, zapewnienie, że wszystko będzie ok i zwyczajna pochwała życia. Zgoda na bycie tu i teraz, oddająca prostotę codzienności i radość z przeżywania zwyczajnych chwil. To optymizm zawieszony gdzieś pomiędzy stylowymi wnętrzami nowoczesnych ecolodges a plastikowymi kubkami pełnymi słodzonych napojów. Równowaga. Ten dualizm zresztą podkreśla charakter Kostaryki – z jednej strony mamy wegańskie knajpy i modne miejsca kuszące yoga retreats, z drugiej cukier dodaje się tu wszędzie. Z jednej strony do parku nie można wejść z paczką chipsów, z drugiej: w sklepach i na straganach ten sam plastik króluje niepodzielnie. Slow life i praktyka uważności w przepięknych jungle cabins od zupełnie innego świata rozkrzyczanych dworców San Jose dzieli zaledwie kilka godzin jazdy.
Poza tym, w Kostaryce pomogą ci zakochać się jej zachody słońca, pachnące tropikalne lasy, parki, wodospady, wulkany, karaibskie plaże, kuchnia, bogactwo fauny i flory w licznych parkach narodowych i miliony aktywności. W Kostaryce możesz się nudzić, ale tylko, jeśli chcesz. PURA VIDA!