Search
Close this search box.

Leticia

Osiem krajów, prawie 7 mln kilometrów kwadratowych i 40% powierzchni Ameryki Południowej. Kolumbijska Amazonia słynie z bogactwa naturalnego, tropikalnych lasów deszczowych, rwących rzek i swojej niezwykłej bioróżnorodności. 

Ogrom dżungli zdaje się przytłaczać, a majestatyczne połacie lasu są domem dla wielu małych rdzennych społeczności, zamieszkujących ten region od tysięcy lat. 

Jedną z takich społeczności jest grupa etniczna Ticuna. Jej największa część zamieszkuje Brazylię, ale spora rdzenna społeczność Ticuna żyje także w kolumbijskiej Amazonii. Ja miałam przyjemność odwiedzić wioskę Arara znajdującą się właśnie w granicach Kolumbii. 

Więcej praktycznych porad i przydatnych wskazówek jak zorganizować taką podróż znajdziesz w tym wpisie.

leticia amazonia przewodnik

Leticia – brama do Amazonii

Pierwszą noc spędzamy w miasteczku po stronie kolumbijskiej, w małym rodzinnym pensjonacie, gdzie rano czeka na nas termos z gorącą kawą i zadowolony pies właścicieli. Leticia to jedna z dwóch bram do zwiedzania Amazonii i stolica kolumbijskiego departamentu Amazonas. Drugą jest pobliska wioska Puerto Nariño, mała ekologiczna osada, do której można dostać się łódką z Leticii.

Ponieważ wciąż nie mamy planu na dżunglę, pytamy kilku miejscowych o dobrego przewodnika, który zabierze nas do lasu. Tak dostajemy namiar na Polita, z którym umawiamy się na targu w Letcii, w jednym z kilku barów, które karmią miejscowych na piętrze nad straganami. 

Godzinę później, z przerwą na szybkie śniadanie w taniej garkuchni, siedzimy już razem przy plastikowym stoliku przykrytym lepką ceratą w jaskrawym kolorze. Z każdej strony otaczają nas krzyki i bzyczenie motorów, a słodki zapach owoców miesza się z gryzącym słonym zapachem ryb. 

Polit, który będzie naszym lokalnym przewodnikiem, pyta, co chcemy zobaczyć, mówi jakie mamy opcje wymieniając lokalne atrakcje (wyspa małp, różowe delfiny w jeziorze Tarapoto). Sugeruje też, co zobaczyć w samej Leticii (papugi i jaskółki w parku Santander!) i wymienia pobliskie parki i rezerwaty naturalne (Amacayacu, Chiribiquete, Nukak). Czujemy się troche przytłoczone ilością informacji, nazw, pomysłów, a mnogość wyboru zaczyna przyprawiać mnie o delikatny ból głowy.

Dlatego oznajmiamy, że chcemy prawdziwy jungle experience, cokolwiek by to miało oznaczać.

Polit się zgadza, po czym zabiera nas do swojego domu w wiosce w środku dżungli.

Amazoński sen

Po ustaleniu mocno orientacyjnego planu aktywności i wynegocjowaniu ceny, umawiamy się na pomoście w pobliżu targu. 2 godziny później siedzimy już na łódce, która zabiera nas w górę rzeki.

Gdy zagłębiamy się w selwę, zaczyna mżyć, a mimo to niebo jaskrawi się dziesiątkami kolorów, rozświetlając horyzont i gęstą roślinność tysiącem intensywnych barw.

Po niecałych 2 godzinach łódka wysadza nas w środku lasu, gdzie mamy czekać na znajomych Polita. Prowizoryczny przystanek w środku dżungli składa się z pnia drzewa i wydeptanej ścieżki prowadzącej do ściany drzew. Odbierają nas przyjaciele Polita, pakujemy się zwinnie do małej łódki, czegoś pomiędzy canoe a motorówką i suniemy po gładkiej brązowej tafli rzeki. 

Mijamy hotel w którym pracuje brat Polita, ukryty przed wzrokiem rzeki i przemierzających ją łodzi.

Po kolejnej godzinie w końcu docieramy na miejsce, wyskakujemy podekscytowane z łódki i kierujemy się w stronę wioski.

Pierwsze, co zwraca moją uwagę to duszne, gorące i gęste powietrze, które uparcie skrapla się na całym ciele. Pot spływa z nas tak intensywnie, że ledwo zauważam, że otaczają nas ogromne motyle, a drzewa pachną czymś słodkim, prawdopodobnie owocami zapote.

Idziemy ścieżką pomiędzy pachnącą bujną roślinnością, a nasz przewodnik opowiada nam o swoich sąsiadach i o życiu w wiosce.

Dowiadujemy się, że oprócz Ticuna, pomieszkuje tutaj też społeczność Nukak, bardzo niewielka grupa i jedna z niewielu wciąż żyjących koczowniczo (nawiązano z nimi kontakt dopiero w 1988 r. od tego czasu społeczność trawią problemy, są wysiedlani z lasu do obozów, a ich ziemie są wylesiane i wykorzystywane pod przemysł). Żyje tutaj także społeczność Yuri, która dzieli z Ticuna nie tylko granice, ale i dialekt. Dowiadujemy się też, że grupy partyzanckie, nielegalni poszukiwacze złota i farmerzy mogą niebawem doprowadzić do zagłady nie tylko lasu, ale i żyjących w nim rdzennych społeczności. 

Noc w dżungli

Docieramy do Arary, otoczonej wilgotnym rozległym lasem wioski. W sercu dżungli nie ma sygnału komórkowego ani internetu, czasem udaje się złapać tylko jedną sieć: Tigo.

Po przybyciu zostawiamy plecaki i idziemy na długi spacer wzdłuż skromnych domków w wiosce. Niektóre z nich to proste chaty na palach, inne z podmurówką i anteną satelitarną na ścianie. Za domami kołyszą się ogromne bananowce, komary tną skórę, a wilgotne powietrze dosłownie skrapla się na lepkiej, rozgrzanej skórze.

Poznajemy żonę i córkę Polita, jego brata, ojca i przyjaciół. Rozmawiamy, chociaż wszyscy są dosyć nieśmiali. Najbardziej niepewna wydaje się Yessica, która tylko nieśmiało się do nas uśmiecha, a najpewniejszy siebie jest ojciec naszego przewodnika. Rozmawia z nami, nieustannie trzymając jedną dłoń na ogromnej maczecie przypiętej do boku, co jest zapewne sygnałem o jego statusie społecznym i roli w wiosce. Starszy mężczyzna dużo się śmieje i śmiało wypytuje o to, skąd jesteśmy, gdzie leży Polska i jak tam jest i jak nam się podoba Amazonia.

Odpoczywamy i poznajemy sąsiadów, a po południu Polit rozkłada nam hamaki pod zadaszeniem z bali. Ku naszemu zdziwieniu, nie jesteśmy tu jedynymi gringos. Poznajemy swojego sąsiada, którym okazuje się być Anglik. Jak mówi, przyjechał tutaj 5 lat temu poszukać spokoju i tak już został, postanawiając, że mały skrawek podłogi, hamak i biurko będą teraz jego domem i zamieszkał na deskach prowizorycznego tarasu. Polit zbudował werandę na drewnianych palach naprzeciwko swojego domu całkiem niedawno. Opowiada nam o swoich planach, by dorobić do niej piętro. Prace idą jednak w ślimaczym tempie, bo Polit wszystko robi sam, z materiałów, których dostarcza mu sama dżungla.

Kiedy hamaki są gotowe, pijemy lemoniadę ze świeżych słodkich owoców i idziemy na kolejny spacer. Pierwszym punktem jest maleńki wiejski sklep, gdzie kupujemy małe butelki zimnego piwa na później – upał daje się we znaki.

Po drodze dołączają do nas dzieciaki i razem idziemy zobaczyć boisko. Polit opowiada o wiosce, a ja myślę, że życie dzieci i nastolatków w tak odległych częściach świata nie mogłoby być tak różne, a jednocześnie tak podobne. Na boisku zastaje nas zachód słońca, które rozświetla niebo ślicznymi kolorami. Choć jeszcze nie ma 19, przypominamy sobie, że od rana nie miałyśmy nic w ustach, więc wracamy na kolację.

Na talerzu ląduje ryba złowiona przez Polita, podana z ryżem i ziemniakiem. Oprócz węglowodanów na stole pojawia się też posypka z manioku, która jest tak twarda, że odbiera mi trochę radość z przepysznej pieczonej na ogniu ryby.

Po kolacji idziemy zobaczyć próbę występu, który młodzież i dzieci z wioski przygotowują do festiwalu z okazji lokalnego święta, który odbędzie się w nadchodzący weekend w Leticii.

Przed 22 pakujemy się do hamaków, zawijajmy w prześcieradła i próbujemy zasnąć, ale zielone płuca ziemi dają o sobie głośno znać. Kształty dookoła mnie kompletnie się juz rozmyły. Wsłuchuję się w złowrogie ale i dziwnie uspokajające dźwięki dobiegające zza czarnej ściany lasu. Po chwili dociera do mnie, że hałasują nie tylko ptaki i deszcze, ale też…koguty w wiosce! Koguty pieją o bardzo dziwnych godzinach i budzą mnie na zmianę z tropikalną głośną ulewą.

Rano liście uginają się pod ciężarem wielkich kropli po nocnej ulewie. Wstaję spocona od tropikalnego deszczu i chociaż noce są dosyć chłodne, to od samego rana powietrze jest gęste i duszne.

Rano Yessica przygotowuje nam przepyszne tłuste smażone chlebki, jajecznicę z pomidorami, a do picia, oprócz kawy, dostajemy coś pomiędzy owsianką, mlekiem owsianym a kisielem, co, o dziwo, okazuje się niezwykle smaczne (jak dla kogoś, kto nie lubi smaku owsianki). Otwarta kuchnia jest ilustracją życia z dżunglą w pełnej symbiozie: na kuchence opalanej drewnem stoją żeliwne garnki, patelnie i kubki, a bujna roślinność uparcie wdziera się do środka. Zapach świeżej kawy miesza się z przyjemnym zapachem mokrych od deszczu drzew. Poranek, w przeciwieństwie do nocnych harców natury, jest dziwnie cichy i spokojny, w oddali słychać jedynie śpiew ptaków i szum drzew.

Po śniadaniu spędzamy trochę czasu w wiosce i decydujemy się iść na kajaki. Wiosłujemy przez wody Amazonki chwilami moczeni przez lekki deszcz. Królowa rzek jest spokojna, a jej wody kołyszą nas przyjemnie przez cały poranek. Rzeka ma kolor brudnej kałuży, ale jej rozmiar robi oszałamiające wrażenie. W zależności od pory roku i opadów deszczu, jej szerokość waha się od kilku aż do kilkudziesięciu kilometrów!

Pływamy też po kilku mniejszych dopływach Amazonki, pomiędzy gęstą roślinnością i drzewami tworzącymi zielony tunel, przez który zwinnie suną nasze łódki.

Po powrocie przez resztę dnia spacerujemy po lesie i słuchamy opowieści o Ticuna i Arara. 

leticia amazonia przewodnik

Społeczność Tikuna i wioska Arara

Tikuna to rdzenni przedstawiciele grupy etnicznej zamieszkującej dość duże tereny wokół wioski Arara, a także na granicy kolumbijsko-brazylijsko-peruwiańskiej (np. wioskę Puerto Nariño). Trzy kraje, jedno pochodzenie etniczne. Osady istnieją tu od tysięcy lat, lecz rdzenna społeczność Tikuna zamieszkuje wioskę Arara od zaledwie 110 lat. Wraz z okolicznymi wioskami tworzą coś w rodzaju aglomeracji.

Społeczność w samej wiosce Arara liczy około 1296 osób. Małżeństwa zawierane są pomiędzy wioskami, a partnera lub małżonki szuka się zawsze w okolicy. Nie ma tu bowiem przyjezdnych, a społeczeństwo jest bardzo jednolite. 

Dawniej praktykowano tutaj szamanizm, który dziś przenika do religii katolickiej, tworząc synkretyczny system wierzeń i obrządków. Jednym z nich jest pelazon, czyli ceremonia dojrzewania dla dziewczyn. Celebrowanie pierwszej menstruacji jest jednym z ważniejszych świąt, podczas której maluje się skórę owocami huito i organizuje rytualne obrzędy.

Co ciekawe, malowanie skóry za pomocą owoców huito nie służy tylko przygotowaniom do różnych świąt, ale jest stosowane także jako repelent na owady. Choć sam owoc jest bezbarwny, po użyciu go do malowania skóry, ta po czasie zmienia kolor na czarny. Zatem farba, którą na zdjęciu widzicie na ręce Yessici ma podwójne znaczenie: praktyczne (bo jest stosowana jako naturalny repelent przeciwko komarom) oraz symboliczne (jako element stroju w wielu lokalnych swiętach).

Dzieci, zanim zaczną edukację szkolną w wieku 5 lub 6 lat, mówią wyłącznie w lokalnym dialekcie, a hiszpańskiego uczą się dopiero w szkole.

Życie tutaj to mieszanka tradycji (jak łowienie ryb i tradycyjne lokalne rytuały praktykowane od tysięcy lat) z nowoczesnością (duża część mieszkańców wioski pracuje, np. brat Polita jest ochroniarzem w hotelu niedaleko wioski). Jest tu Internet i telewizja, zatem jeśli spodziewasz się odciętego od świata plemienia jak z programów w latach 90., możesz się mocno zdziwić.

W wiosce jest boisko i szkoła, ale nie ma lekarza ani szpitala. Gdy coś się dzieje, trzeba płynąć do Leticii lub zadowolić się naturalnymi metodami leczniczymi i lekarstwami, które zapewnia dżungla.

Spacery po tej niezwykłej wiosce i cała wycieczka były bardzo cenną lekcją a właściwie żywą ilustracją na temat tego, jak działa współczesny świat. Na własne oczy i z bliska zobaczyłam, w jaki sposób globalizacja wpływa na potrzeby ludzi i jak drastycznie zmienia lokalne społeczności. Europejscy i amerykańscy turyści chcą zobaczyć indiańską wioskę, ale Indianie z wioski chcą korzystać z dobrodziejstw współczesnego świata i nie zamierzają bawić się w cyrk, który robi z nich atrakcję turystyczną. Dlatego chętnie pokazali nam swój świat i opowiedzieli o naturze, która jest ich domem, ale bez udawania i ze szczerą chęcia podzielenia się swoją tradycją i kulturą, które powoli odchodzą w zapomnienie, wypierane i niszczczone przez plantatorów, koncerny naftowe, grupy paramilitarne, polityków i świat, który boleśnie i za wszelką cenę próbuje wedrzeć się do dżungli rękami i nogami, pozbywając się jej mieszkańców.

Nie ma tutaj wyjątkowo fotogenicznego i wdzięcznego przedstawienia dla turystów, są za to realne problemy społeczności, jak rosnąca liczba samobójstw, bieda oraz słaby dostęp do edukacji i opieki medycznej. Mimo to te małe społeczności trwają dzielnie na tle świata rozpadającego się powoli na kawałki.

Myślę, że mamy dzisiaj tak przeogromną świadomość na temat etycznych i odpowiedzialnych podróży, że możemy śmiało wybierać zrównoważoną turystykę i miejsca działające w interesie lokalnych społeczności, a jeśli interesuje nas jakieś konkretne miejsce, postarajmy się poznać je z całym kapitałem kultrowym, a nie tylko polukrowaną z wierzchu pocztówkę lub ładną ozdobę w rolce z aparatu.

Jedna rzeczywistość

Chociaż cała wycieczka wydawała się czymś nierealnym, to w gruncie rzeczy życie we współczesnej dżungli nie różni się od życia w innych miejscach na świecie. I mimo że miejsce człowieka w świecie i w naturze może być tu inaczej definiowane, to ludzi tutaj trapią te same problemy, śmieszą ich podobne rzeczy, tak samo się zakochują i wychowują dzieci, tak samo jak my są sumą swoich wyborów, radości i smutków, porażek i sukcesów – równaniem, które nigdy się nie rozwiąże, ale będzie trwać.

Wracając, już teraz w zupełnej ciemności, chociaż nie ma jeszcze 20, mijamy rzędy podobnych do siebie parterowych finek, a obok nas w autobusie stoi stary mężczyzna z ogromną maczetą przypiętą do paska od spodni. W tle ogromne bananowce kołyszą się delikatnie na tle gęstego lasu. Podczas jazdy mimowolnie zaglądam do domów przy drodze, których otwarte na oścież drzwi zachęcają do podglądania mieszkańców szykujących się do kolacji: w większości przygotowują stoły na tarasie przed wejściem. Po dwóch dniach w środku lasu zapomniałam już, jak hałaśliwe są ulice Kolumbii. Kobiety i mężczyźni tłoczą się przy grillach rozstawionych na tarasach, dzieci grają w piłkę, a hałas skuterów miesza się z muzyką dobiegającą z każdej strony.

Ostatnią noc spędzamy po brazylijskiej stronie w wiosce Tabatinga (leżącej po tej samej stronie Amazonki), w eco-hostelu, który jest do tego stopnia ekologiczny, że jedną z dwóch kabin prysznicowych zamieszkała ogromna przepiękna włochata tarantula. Amazonia to fascynujące miejsce.

Amazonia to jednak też miejsce, gdzie lokalne rdzenne społeczności stają w obliczu zagłady i pogoni za władzą i pieniądzem: wylesianie, nielegalni osadnicy, drwale, koncerny naftowe, przejmowanie ziemi pod uprawy, nielegalne wysiedlenia, zabójstwa, pożary i grupy paramilitarne. Cierpienia, jakich doświadczają rdzenne społeczności Amazonii w imię pieniędzy, kolonizacji ich ziemi i zysku korporacji są nie do opisania. Pamiętajmy też, że wycinka lasów jest nie tylko dramatem społeczności zamieszkujących te tereny, ale też dramatem ekosystemu, całej planety i w końcu naszym własnym.

Chciałabym zakończyć ten wpis optymistycznie, z myślą, że zrównoważona turystyka może realnie wpływać na poszerzanie świadomości i ochronę dżungli, jej mieszkańców i ich sytuacji, ale sami zdecydujcie, czy perspektywa jest optymistyczna. Niemniej, zachęcam was do odwiedzenia w ten sposób dżungli amazońskiej i bardzo chętnie podzielę się namiarem do Polita: jeśli chcesz, napisz do mnie na Instagramie.


Jeśli chcesz wesprzeć i docenić moją pracę, tutaj możesz postawić mi wirtualną kawę. To pozwoli mi tworzyć dla was więcej wartościowych treści: 


Po więcej treści zaobserwuj mój IG:

chcę więcej! zabierz mnie tam
Close